czyli czary Czarnogóry.

Miał być slow life, ale rzeczywistość okazała się bezlitosna. Byliśmy tak spragnieni nowych doznań i ciekawi innych miejsc, że łapczywie chwytaliśmy każdą chwilę spędzoną na Bałkanach. Nie mogliśmy opanować swojego apetytu na jeszcze jedno miejsce, następne miasteczko, kolejne piękne widoki, które po drodze odkrywaliśmy. Czerpaliśmy pełnymi garściami, jakby świat miał się zaraz skończyć, a my nigdy tu nie wrócić.
Ruszyliśmy do Budvy usytuowanej nad brzegiem zatoki. Położenie Budvy czyni zeń świetną bazę wypadową do zwiedzania reszty kraju. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że to naprawdę niewielkie miasteczko, z jeszcze mniejszą Starówką. Spędziliśmy tam niewiele czasu, proporcjonalnie do wielkości Starego Miasta. Spokój i senny klimat miasteczka pozwolił nam trochę zwolnić, uspokoić myśli i zastanowić się nad tym, co w tej podróży jest dla nas istotne.
Przed nami była przecież najważniejsza część wyprawy. Albania.
Od jakiegoś czasu nie mieliśmy połączenia z Internetem. Zakupiony pakiet dawno się wyczerpał, więc korzystaliśmy z mapy offline.
I co?
I pojechaliśmy zapomnianą przez Boga i ludzi drogą, szeroką na jeden samochód, za to dziurawą na głębokość dwóch pojazdów. I tak przez dwie godziny. Czasami napotykaliśmy jakieś zbłąkane auta, a wtedy zaczynała się zabawa - mijanka.
Na całych Bałkanach, a szczególnie w mniej cywilizowanych rejonach, często używany jest klakson. Jego użycie za każdym razem może oznaczać zupełnie coś innego. Podziękowanie, pozdrowienie, informację. Bardzo rzadko korzysta się, by komuś zwrócić uwagę.
Początkowo reagowaliśmy tak, jak na Polaków przystało: Robimy coś złego? Z czasem przyzwyczailiśmy się do tego dźwięku i sami zaczęliśmy go używać.
Po wizycie nad jeziorem, jedziemy do granicy. Po albańskiej stronie akwen wygląda znacznie korzystniej. Może to zasługa niesamowitego zachodu słońca, a może radości z dotarcia na nocleg, ale wszystko wydaje się ładniejsze.
Comments